Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wraz z córką na samem dnie, a wzięcie jego nabrało od jakiegoś czasu owej pokory, owego szacunku dla tych którzy znajdowali się powyżej niego i na których patrzał z dołu (choćby byli wprzód bardzo poniżej niego); owej potrzeby wspinania się do nich, która jest mechanicznem prawie następstwem wszelkiego upadku.
Jednego dnia, kiedyśmy szli ze Swannem przez Combray, pan Vinteuil, wychodząc z bocznej ulicy, spotkał się z nami zbyt nagle, aby mieć czas nas uniknąć; zaczem Swann, z owem wzgardliwem miłosierdziem światowca, który, wyzuty z wszelkich przesądów moralnych, w hańbie człowieka widzi jedynie powód do objawienia mu życzliwości, łechcącej własną naszą próżność tem milej, im bardziej czujemy ich wartość dla odbiorcy, wdał się w dłuższą rozmowę z panem Vinteuil, do którego nigdy dotąd się nie odzywał. Na rozstanie spytał go, czy nie przyśle kiedy córki do Tansonville. Dwa lata wprzód, zaproszenie to byłoby oburzyło pana Vinteuil, ale teraz napełniło go taką wdzięcznością, że właśnie ta wdzięczność nie pozwoliła mu go przyjąć. Uprzejmość pana Swanna dla jego córki zdawała mu się czemś tak zaszczytnem i lubem, że wolał nie skorzystać z niej, aby mieć nawskroś platoniczną słodycz sycenia się nią.
— Cóż za uroczy człowiek! — mówił do nas, sko-

30