Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cję, która, wedle nas, powinna była uczynić je tem boleśniejszem; mianowicie tę, że było skutkiem upadku sił. Zanik ten który mogła stwierdzać codzień, łączył z każdą czynnością, z każdym ruchem, zmęczenie, o ile nie cierpienie, użyczając bezruchowi, samotności, ciszy, kojącej i błogosławionej słodyczy spoczynku.
Ciocia Leonja nie wybrała się ujrzeć żywopłotu różowych głogów, ale ja co chwila pytałem rodziców czy się nie wybierze, czy dawniej bywała często w Tansonville: wciąż starałem się ściągnąć rozmowę na rodziców i dziadków panny Swann, którzy mi się zdawali wielcy jak bogowie. To nazwisko Swann stało się dla mnie niemal mitologiczne; kiedym rozmawiał z rodzicami, łaknąłem usłyszeć je z ich ust, nie śmiałem go wyrzec sam, ale sprowadzałem rozmowę na przedmioty bliskie Gilberty i jej rodziny, mające z nią związek. Wówczas czułem się mniej wygnany, czułem się nie tak daleko od niej. Udawałem naprzykład, iż myślę, że urząd dziadka był już dawniej w posiadaniu naszej rodziny, albo że żywopłot różowych głogów, który pragnęła ujrzeć ciocia Leonja, znajduje się na gruncie gminnym, zmuszając ojca aby prostował moje twierdzenia, aby mówił, jakby niezależnie odemnie, jakby sam z siebie: „Ale nie, ten urząd miał ojciec Swanna, ten żywopłot należy do par-

22