Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obznajmić, przez dawkowanie swojej wdzięczności, ze skalą rozkoszy jakie mu mogła sprawić. A najwyższą z nich było ubezpieczenie go od grotów zazdrości, na czas przez który jego miłość miała trwać i czynić go dla nich dostępnym.
Kiedy nazajutrz Swann opuścił bankiet, lało jak z cebra. Miał do rozporządzenia jedynie swój otwarty powóz. Przyjaciel ofiarował się odwieźć go do domu karetą, że zaś Odeta, prosząc go aby przyszedł, dała mu tem samem pewność że nie oczekuje nikogo, Swann byłby chętnie, ze spokojną myślą, z zadowolonem sercem, wrócił do siebie położyć się, zamiast wędrować w deszcz. Ale pomyślał, że gdyby Odeta ujrzała, iż jemu widocznie nie zależy na spędzeniu z nią, zawsze, bez wyjątku, końca wieczoru, nie zachowałaby mu może tej godziny właśnie w dniu kiedy on byłby jej szczególnie spragniony.
Zjawił się po jedenastej, tłumacząc się, że nie mógł wyjść wcześniej. Odeta skarżyła się, że w istocie jest bardzo późno; burza musiała jej rozstroić nerwy, boli ją głowa, uprzedza że nie da mu siedzieć dłużej niż pół godziny, że go o dwunastej wyprawi. W chwilę potem, uczuła się zmęczona i chciała iść spać.
— Więc nie będzie katleji dziś wieczór? rzekł Swann, a ja się spodziewałem dobrej miłej katleji.

233