Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ka”, które zdawało mu się tak z nią niewspółmierne.
Nie mógł zgłębić tego problemu, bo lenistwo myśli, które było u Swanna dziedziczne, perjodyczne i opatrznościowe, zgasiło w tej samej chwili wszelką jasność jego inteligencji, równie nagle, jak później, kiedy zaprowadzono wszędzie elektryczność, można było wyłączyć światło. Myśl Swanna błądziła chwilę w ciemności; zdjął okulary, przetarł szkła, przeciągnął ręką po oczach, i ujrzał z powrotem światło dopiero wówczas, kiedy się znalazł w obliczu zupełnie odmiennej myśli: mianowicie, że w następnym miesiącu trzebaby posłać Odecie, zamiast pięciu tysięcy, sześć albo siedem tysięcy franków, aby jej sprawić niespodziankę i radość.
Wieczorem, kiedy nie siedział w mieszkaniu oczekując godziny spotkania Odety u Verdurinów (lub raczej w jednej z letnich restauracyj w Lasku a zwłaszcza w Saint-Cloud, które lubili), Swann szedł na obiad do któregoś z wytwornych domów, gdzie niegdyś bywał stałym gościem. Nie chciał tracić kontaktu z ludźmi, którzy — cóż można wiedzieć? — mogliby kiedyś przydać się Odecie i dzięki którym na razie udawało mu się często zrobić jej przyjemność. Zarazem, długotrwałe jego przyzwyczajenie do świata, do zbytku, wszczepiło Swannowi — równocześnie z ich lekceważeniem — ich potrze-

228