się, o dwieście stóp niżej, maleńki kształt turystki — fraza Vinteuila ukazała się, daleka, wdzięczna, chroniona długiem rozwijaniem się przeźroczystej, ciągłej i dźwięcznej zasłony. I Swann w sercu swojem zwrócił się do niej niby do powiernicy swojej miłości, jak do przyjaciółki Odety, która powinnaby przecież powiedzieć Odecie, żeby nie zwracała uwagi na tego Forcheville.
— A, pan przychodzi późno, rzekła pani Verdurin do jednego z wiernych, którego zaprosiła jedynie jako „wykałaczkę”. Mieliśmy niezrównanego Brichota, co za wymowa! Ale poszedł. Prawda, panie Swann? Przypuszczam, że pan się z nim pierwszy raz spotkał, rzekła aby podkreślić, że Swann jej zawdzięcza tę znajomość. Prawda, rozkoszny był nasz Briszocik?
Swann skłonił się grzecznie.
— Nie? Nie zajął pana? spytała sucho pani Verdurin.
— Ależ owszem, pani, byłem zachwycony. Jest może trochę zbyt apodyktyczny i zbyt jowialny jak na mój gust; wolałbym czasem u niego więcej wahania, więcej miękkości; ale czuć że tyle rzeczy wie... Wygląda zresztą na bardzo zacnego człowieka.
Goście rozeszli się późno. Pierwsze słowa doktora do żony były:
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/225
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
221