Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podziw dla tego co nazywał małym speech’em malarza.
— Ten pan ma łatwość słowa, pamięć! — rzekł do pani Verdurin, kiedy malarz skończył — jak się doprawdy rzadko spotyka. Do kata! chciałbym tak umieć. Byłby z niego tęgi kaznodzieja. Można powiedzieć, że, wraz z panem Bréchot, ma pani dwa egzemplarze warte siebie wzajem, a nie wiem czy, jako swada, ten malarz nie dałby jeszcze mata profesorowi. Płynie mu to bardziej naturalnie, mniej jest wyszukane. Pozwolił sobie coprawda mimochodem na parę nieco realistycznych wyskoków, ale to jest dzisiejszy styl. Nie często widziałem, aby kto miał taką wyparzoną gębę, jak mawialiśmy w pułku, gdzie jeden z kolegów przypominał mi trochę tego malarza. O byle czem, nie wiem jak państwu powiedzieć, o tej szklance naprzykład, mógł gadać całe godziny; nie, nie o szklance, głupstwo mówię, ale o bitwie pod Waterloo, o czem tylko państwo chcecie, i kropił nam z punktu rzeczy, któreby nikomu na myśl nie przyszły. Zresztą Swann był w tym samym pułku, musiał go znać.
— Czy pan często widuje pana Swanna? spytała pani Verdurin.
— Ależ nie, odparł. Aby się łatwiej zbliżyć do Odety, Forcheville chciał się przymilić Swannowi; pochwycił więc tę sposobność aby mu pochlebić, na-

210