Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jątkiem Swanna, wlepiali w malarza spojrzenia pełne podziwu.
— Jaki on paradny, kiedy się tak zapali — wykrzyknęła pani Verdurin, szczęśliwa że stół okazał się tak zajmujący właśnie w dniu gdy Forcheville był u niej pierwszy raz. — A ty, czego ty siedzisz stumaniały z otwartą gębą? rzekła do męża. Wiesz przecie, że on umie mówić; myślałby kto, że on pierwszy raz pana słyszy. Gdyby go pan widział podczas gdy pan mówił, pił mistrza oczami. I jutro wyrecytuje nam wszystko co mistrz powiedział, nie połknąwszy ani słowa.
— Ale nie, to nie jest blaga, rzekł malarz zachwycony swoim sukcesem; pani widzę myśli, że ja tak sobie macham ozorem, że to bluff. Zaprowadzę tam panią, powie mi pani czym przesadził; gwarantuję, że pani wróci jeszcze bardziej wzięta odemnie!
— Ależ my nie myślimy, że pan przesadza; my — byśmy tylko chcieli żeby pan jadł i żeby mój mąż także jadł; podajcie jeszcze rybę panu, widzicie przecie, że jego ryba wystygła. Nie spieszy nam się tak, podajesz jakby się paliło, z sałatą możecie trochę zaczekać.
Pani Cottard, która była skromna i mówiła mało, umiała mimo to nie zawahać się kiedy szczęśliwe natchnienie podsunęło jej zręczne słówko. Czuła, że

206