Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z tego punktu widzenia, to było nadzwyczajne; ale nie wydawało mi się sztuką, jak się to mówi, zbyt „na wyżynach”, rzekł Swann z uśmiechem.
— Na wyżynach... dziejowej odpowiedzialności, przerwał Cottard podnosząc ręce z udaną powagą.
Cały stół parsknął śmiechem.
— Kiedy ja wam powiadam, że niepodobna z nim rozmawiać serjo, rzekła pani Verdurin do Forcheville’a. W chwili kiedy się człowiek najmniej spodziewa, on panu wyjedzie z jakąś bujdą.
Pani Verdurin zauważyła, że jeden Swann się nie uśmiechnął. Nie był zresztą zbyt zadowolony, że Cottard zabawił towarzystwo jego kosztem w obecności p. Forcheville. Ale malarz, zamiast odpowiedzieć Swannowi serjo, czego zapewne nie omieszkałby zrobić gdyby byli sami, wolał olśnić zebranych brawurowym kawałkiem o technice zmarłego mistrza.
— Zbliżyłem się, rzekł, aby zobaczyć jak to jest zrobione, wsadziłem nos w płótno. Haha! właśnie! Niema sposobu zgadnąć, czy to robione gumą, rubinem, mydłem, czy to malowane bronzem, słońcem, łajnem....
— Ja mydłem, ty mydłeś... zaczął odmieniać doktór, którego nikt nie zrozumiał.

204