Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kój i radość, mówiąc nagle: „Odeto, jedziesz z panem Swannem, prawda?” Kiedy zbliżało się lato i Swann zawczasu niepokoił się, czy Odeta nie wyjedzie bez niego, czy będzie mógł ją nadal widywać codzień, pani Verdurin zaprosiła ich oboje do siebie na wieś. Zaczem, Swann, poddając bezwiednie swoją inteligencję i swoje sądy działaniu wdzięczności i interesu, posuwał się aż do konkluzji, że pani Verdurin to wielka dusza. Kiedy dawny kolega szkolny mówił mu o jakichś miłych lub znakomitych ludziach, Swann odpowiadał: „Wolę sto razy Verdurinów”. I, z emfazą, która była u niego czemś nowem, dodawał:
— To są ludzie wielkoduszni, a wielkoduszność jest w gruncie jedyną rzeczą która coś znaczy i która ludzi określa. Widzisz, są tylko dwie klasy istot: ludzie wielkoduszni i — wszyscy inni. Ja doszedłem do wieku, w którym trzeba wybierać; trzeba zdecydować raz na zawsze, kogo się kocha a kim się gardzi; trzymać się tych których się kocha i nie opuszczać ich aż do śmierci, aby odrobić czas stracony z innymi. Tak! — dodał z owem lekkiem wzruszeniem, którego doznajemy, kiedy, nawet nie całkiem świadomie, mówimy coś nie dlatego, że jest prawda, ale dlatego że sprawia nam przyjemność to mówić i kiedy słyszymy własny głos tak jakby pochodził nie z nas ale skądinąd — losy są rzucone, pragnę

195