Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kocha malarstwo, muzykę! Co za fanatyzm dla sztuki, co za pasja umilania życia artystom! Ona ma błędne pojęcia o ludziach światowych, ale czyż „świat” nie ma jeszcze fałszywszego pojęcia o artystach! Może ja nie szukam w rozmowie zbyt wysokiego poziomu intelektualnego, ale to fakt, że się bardzo dobrze czuję z doktorem Cottard, mimo jego głupich kalamburów. A ten malarz, o ile jest pretensjonalny kiedy się stara epatować, niewątpliwie jest jedną ze świetniejszych inteligencyj jakie znałem. I przedewszystkiem, człowiek czuje się tam swobodny, robi co chce, bez przymusu, bez ceremonji. Ileż wesołości spala się tam w ciągu wieczora! Stanowczo, poza rzadkiemi wyjątkami, zawsze się będę trzymał tego kółka. Czuję, że tam się będą coraz bardziej skupiały moje przyzwyczajenia, moje życie.
Że zaś zalety, które Swann przypisywał Verdurinom, były jedynie odblaskiem przyjemności, jakiej kosztował u nich przez Odetę, zalety te stawały się poważniejsze, głębsze, istotniejsze, w miarę jak owe przyjemności rosły. Pani Verdurin dostarczała czasem Swannowi tego, co było dlań jedynem szczęściem. Pewnego wieczora, kiedy się czuł niespokojny, bo Odeta rozmawiała z kimś dłużej, i kiedy, podrażniony, nie chciał jej pierwszy spytać czy pozwoli się odwieźć, pani Verdurin przyniosła mu spo-

194