Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

papierze chamois, niezliczone uśmiechy. Życie Odety — ponieważ nie mógł go sobie wyobrazić — przedstawiało się Swannowi całkowicie próżne, jeżeli nawet rozum mówił mu, że niem nie jest. Ale czasami, w kąciku tego życia, jakiś przyjaciel (który, zgadując że oni się kochają, nie odważyłby się mu powiedzieć nic poza błahostkami) kreślił mu sylwetkę Odety; widział ją tego rana pieszo, na ulicy Abbattucci, w wizytowym kostjumie ze skunksami, w rembrandtowskim kapeluszu i z bukietem fiołków przy staniku. Ten prosty szkic wstrząsał Swannem, bo ukazywał mu nagle, że Odeta ma jakieś życie nie należące w całości do niego; chciał wiedzieć, komu się starała podobać w tej nieznanej mu tualecie; postanawiał sobie spytać jej, dokąd szła w owej chwili; jakgdyby w całem bezbarwnem — prawie nieistniejącem, bo dla Swanna niewidzialnem — życiu jego kochanki była tylko jedna rzecz poza temi wszystkiemi uśmiechami, zwróconemi do niego: spacer w rembrandtowskim kapeluszu, z bukietem fiołków przy staniku.
Poza frazą Vinteuila, o którą prosił w miejsce Walca róż, Swann nie starał się, aby mu Odeta grała rzeczy które lubił. Tak samo w muzyce jak w literaturze, nie silił się poprawiać jej złego smaku. Zdawał sobie sprawę, że nie jest inteligentna. Powiadając Swannowi że lubiłaby aby jej mówił o