Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gnąc zjeść z Odetą obiad we dwójkę, Swann poprosił jej, aby napisała do pani Verdurin że jest cierpiąca; nazajutrz, widział, jak wobec pani Verdurin, która spytała czy się ma lepiej, Odeta zaczerwieniła się, wybąkała coś i mimowoli zdradziła wyrazem twarzy męczarnię, jaką dla niej było kłamać. Podczas gdy Odeta w swojej odpowiedzi mnożyła zmyślone szczegóły rzekomej wczorajszej niedyspozycji, błagalne jej oczy i nabrzmiały rozpaczą głos zdawały się prosić o przebaczenie za fałsz słów.
W pewne dni, ale rzadko, Odeta przychodziła do Swanna popołudniu aby przerwać jego dumania lub owo studjum o Ver Meerze, do którego wrócił od niedawna. Oznajmiano mu, że pani de Crécy jest w saloniku. Wychodził do niej, i kiedy otwierał drzwi, kiedy Odeta go ujrzała, na jej różowej twarzy jawił się uśmiech, zmieniający kształt jej ust, wyraz oczu, rysy. Zostawszy później sam, Swann widział ten uśmiech; ten który Odeta miała wczoraj, inny którym go przywitała kiedyś, ten którym odpowiadała mu w powozie, kiedy pytał czy jej nie uraził poprawiając katleje; i całe życie Odety poza nim — ile że z tego życia nie znał nic — jawiło mu się, na obojętnem i bezbarwnem tle, podobne owym kartkom z notatnika Watteau, gdzie tu i tam, na każdem miejscu, we wszystkich kierunkach, widzi się, kreślone trzema kredkami na

180