Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ona, nie nawykła aby mężczyźni robili z nią tyle ceremonij, rzekła z uśmiechem:
— Ależ tak, proszę bardzo.
Ale Swann, onieśmielony odpowiedzią, chcąc może aby wyglądało że szczerze uciekł się do tego pozoru, lub nawet zaczynając już wierzyć że był szczery, wykrzyknął:
— Och, nie, nie, niech pani nie mówi, zadyszy się pani, może mi pani przecie odpowiedzieć gestem, ja zrozumiem. Naprawdę nie zrobię pani przykrości? Widzi pani, troszeczkę... zdaje mi się, że to pyłki z kwiatów osypały się na panią; pozwoli pani, żebym je otarł ręką? Czy nie za silnie, czy nie jestem za brutalny? Łaskoczę może trochę? to dlatego, że nie chciałbym dotknąć sukni, aby jej nie zmiąć. Ale, widzi pani, doprawdy trzeba było je poprawić, byłyby wypadły; a w ten sposób, skoro wsunę je trochę głębiej... Doprawdy, nie robi to pani przykrości? A jeśli je powącham — aby się przekonać, czy naprawdę nie pachną — też nie? Nigdy ich nie wąchałem, czy można? Niech pani powie szczerze?
Uśmiechnęła się, wzruszyła lekko ramionami, jakgdyby mówiąc: „Cóż za szaleństwa, widzi pan przecie, że mi to robi przyjemność”.
Podniósł drugą rękę ku policzkowi Odety; po-

168