Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

re zdawało się mówić, że ktoś może wobec nich „pozować”, że jest tem samem „czemś więcej od nich”.
— Wreszcie, jeżeli nic między nimi niema, to chyba nie stąd, żeby ten pan uważał ją za cnotę, — rzekł ironicznie p. Verdurin. Chociaż, ostatecznie, nie można nic wiedzieć, skoro on najwyraźniej ma Odetę za osobę inteligentną. Nie wiem, czyś ty słyszała, co on jej któregoś wieczora opowiadał na temat sonaty Vinteuila. Lubię z całego serca Odetę, ale żeby się z nią zapuszczać w teorje estetyczne, trzeba być bajecznym dudkiem!
— Proszę, nie mówcie nic złego o Odecie, — rzekła pani Verdurin, pieszcząc się jak dziecko. Ona jest urocza.
— Ależ to jej nie przeszkadza być uroczą; nie mówimy o niej nic złego, mówimy tylko, że nie może pretendować do cnoty ani do inteligencji. W gruncie — rzekł p. Verdurin do malarza — czy panu tak bardzo zależy na tem, aby Odeta była cnotliwa? Kto wie, byłaby może o wiele mniej urocza?
Na schodach dogonił Swanna kamerdyner, którego nie było w chwili gdy Swann przybył. Odeta kazała mu powiedzieć — ale to było już przed godziną — w razie gdyby przyszedł jeszcze, że, nim wróci do domu, zajdzie prawdopodobnie na filiżankę czekolady do Prévosta. Swann pojechał do Prévosta, ale co krok powóz jego zatrzymywały inne