Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chce pan powiedzieć, że oni zaszli z sobą za daleko, że jej negliż nie ma dla niego sekretów, — rzekł doktór, doświadczając ostrożnie sensu tych wyrażeń.
— Ale nie, niema między nimi absolutnie nic. Mówiąc między nami, uważam, że Odeta źle robi i że postępuje jak skończona gęś, którą jest zresztą.
— Ta ta ta! — rzekł pan Verdurin, — co ty wiesz czy niema nic, nie byliśmy materacem, prawda?
— Mnie byłaby powiedziała, — rzekła dumnie pani Verdurin. — Mówię wam, ona mi opowiada wszystkie swoje drobne sekrety! Ponieważ nie ma w tej chwili nikogo, mówiłam jej, że powinnaby iść ze Swannem na całego. Ona twierdzi, że nie może; że ma dla niego feblik, ale że on jest z nią nieśmiały, co znowuż ją onieśmiela. I że ona go nie kocha w ten sposób, że to jest istota idealna, ze boi się odrzeć z uroku swoje uczucie dla niego, czy ja wiem co wreszcie! A to byłoby przecie jak stworzone dla niej.
— Pozwolisz mi nie być twojego zdania, — rzekł pan Verdurin. Nie jestem zbytnim entuzjastą tego pana, wygląda mi na pozera.
Pani Verdurin znieruchomiała; przybrała wyraz martwy, jakby zmieniona w posąg. Fikcja ta pozwoliła jej nie usłyszeć nieznośnego słowa „pozer”, któ-