Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tylko, popołudniu, zaszedł wziąć udział w owej tak ważnej dla niej czynności „picia herbaty”. Okolica ta składała się prawie wyłącznie z małych sąsiadujących z sobą willi, których monotonję przerywała nagle jakaś żałosna rudera, historyczne świadectwo i plugawy szczątek czasu, kiedy owa dzielnica zażywała jeszcze złej sławy. Osamotnienie i pustka tych krótkich ulic, śnieg pozostały w ogrodzie na drzewach, niechlujny negliż sezonu, sąsiedztwo natury, dawały coś bardziej tajemniczego ciepłu, kwiatom, które Swann zastawał wchodząc.
Po lewej, na wysokim parterze, była sypialnia Odety, wychodząca od tyłu na uliczkę równoległą z frontem. Schody wiodły do salonu i buduaru, pośród ciemno malowanych ścian, na których wisiały wschodnie materje i łańcuchy tureckich różańców. Wielka japońska latarnia, umocowana na jedwabnym sznurze, była — aby nie pozbawić gości komfortu zachodniej cywilizacji — przerobiona na gazową. Salon poprzedzała szczupła sionka, której ściany, opatrzone złoconą drewnianą kratą, otaczała w całej ich długości prostokątną skrzynką; tam, niby w cieplarni, kwitły wielkie złocienie, rzadkie jeszcze w owej epoce, ale bardzo dalekie od tych, które później udało się ogrodnikom wyhodować. Panująca od poprzedniego roku moda na te kwiaty drażniła Swanna; ale tym razem z przyjemnością

147