Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ pani, on jest w Akademji, — odparł doktór z ironją. — Jeżeli jakiś chory woli umrzeć z ręki potentata wiedzy... To o wiele szykowniej móc powiedzieć: „Leczy mnie Potain”.
— Szykowniej? — rzekła pani Verdurin. Więc teraz medycyna jest kwestją szyku? Nie wiedziałam tego... Paradny pan jest! — wykrzyknęła nagłe, kryjąc twarz w dłoniach. — A ja, dobra dusza, dyskutowałam poważnie, nie widząc że pan ze mnie struga warjata.
Co do pana Verdurin, ten, uważając że trochę męczące jest śmiać się z tak skromnej przyczyny, zadowolił się pyknięciem z fajeczki i myślał ze smutkiem, że nigdy nie zdoła doścignąć żony na terenie uprzejmości.
— Wiesz, że twój przyjaciel bardzo się nam podoba, — rzekła pani Verdurin do Odety w chwili pożegnania. — Jest prosty, czarujący; jeżeli zawsze będziesz miała w zanadrzu tylko takich przyjaciół, możesz nam ich sprowadzać.
Pan Verdurin zauważył, że jednak Swann nie docenił ciotki pianisty.
— Czuł się tutaj trochę obco, niebożę, — odparła pani Verdurin. Nie żądasz przecie, aby, będąc pierwszy raz, miał już ten swój ton, jaki ma Cottard, należący do paczki od wielu lat. Pierwsze koty za płoty; to było potrzebne, aby poznać z kim sprawa. O-

139