Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pieści, popieści się pana w ucho; pan to lubi, mam nadzieję; nasz chłopczyna się tem zajmie.
Kiedy pianista skończył, Swann był dlań jeszcze uprzejmiejszy niż inni obecni. Oto czemu:
Zeszłego roku, na jakimś wieczorze, Swann słyszał utwór na fortepian i skrzypce. Zrazu poddawał się poprostu zmysłowemu czarowi dźwięków sączonych przez instrumenty. I to już była wielka przyjemność, kiedy naraz, pod wąską, ciągłą, gęstą i dominującą linją skrzypiec, ujrzał nagle, jak się stara wznieść płynny plusk, masa partji fortepianowej, wielokształtna, niepodzielna, szeroka, wstrząsana niby płową grą fal, które urzeka i bemolizuje blask księżyca. Ale, w pewnej chwili, mimo iż nie mogąc dobrze rozpoznać konturu, dać nazwy temu co mu się podobało, Swann, nagle oczarowany, silił się pochwycić frazę lub harmonję — sam nie wiedział co — która spływając, rozwarła mu duszę szerzej, tak jak zapach pewnych róż, krążący w wilgotnej aurze wieczornej, ma zdolność rozszerzania naszych nozdrzy. Może dla tego że się Swann nie znał na muzyce, wrażenia jego były tak mętne; to są może zresztą jedyne wrażenia czysto muzyczne, nieoczekiwane, całkowicie oryginalne, nie dające się przenieść w inną kategorję wrażeń. Przez chwilę, stan tego rodzaju jest, aby tak rzec, sine materia. Bezwątpienia, nuty jakie słyszymy wówczas, dążą już,

129