Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że ich jadam mniej od niego. Wcale nie, ja jestem większa łakotnisia niż wy wszyscy, ale nie potrzebuję pakować sobie do żołądka, sycę się oczami. Czego wy się tam śmiejecie wszyscy? spytajcie się doktora, powie wam, że te winogrona wystarczą aby mnie przeczyścić. Inni robią kurację w Fontainebleau, ja robię kurację swojemi Beauvais. Ale, panie Swann, nie opuści pan tego domu, nie dotknąwszy bronzów na oparciu. Co pan powie na tę patynę: słodkie, co? Ale nie całą garścią, niech pan dotknie palcami.
— Och, jeżeli pani Verdurin zacznie obmacywać bronzy, nie usłyszymy muzyki dziś wieczór, — rzekł malarz.
— Cicho siedź, panie mistrzu, brzydal z ciebie. W gruncie, rzekła obracając się do Swanna, zabraniają nam, kobietom, rzeczy o wiele mniej rozkoszliwych! Toż niema ciała, któreby można z tem porównać. Kiedy pan Verdurin czynił mi ten zaszczyt aby być o mnie zazdrosnym, — no, bądźże choć uprzejmy, nie mów, że nigdy nie byłeś zazdrosny...
— Ależ ja absolutnie nic nie mówię. Doktorze, biorę pana za świadka: czy ja co powiedziałem?
Swann dotykał przez grzeczność bronzów, nie śmiał zaraz przestać.
— No, popieści je pan później; teraz się pana po-

128