Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiła: „Kto wie, może mu to zrobi o wiele lepiej, jeśli go pan nie będzie dziś niepokoił; spędzi spokojną noc bez doktora, jutro zajdzie pan wcześnie i zastanie go pan w najlepszem zdrowiu.” Już od początku grudnia pani Verdurin chorowała na myśl że wierni „puszczą ją kantem” na wilję i na Nowy Rok. Ciotka pianisty wymagała, naprzykład, aby siostrzeniec przyszedł tego dnia na familijny obiad do jej matki:
— Myśli pani, że pani matka umarłaby z tego, wykrzyknęła twardo pani Verdurin, gdybyście nie zjedli z nią obiadu w Nowy Rok, jak na prowincji.
Niepokoje jej odradzały się w Wielkim Tygodniu:
— Pan, doktorze, uczony, wolnomyśliciel, przyjdzie pan oczywiście w Wielki Piątek, jak w inne dni? — rzekła do doktora Cottard w pierwszym roku znajomości, tonem takim, jakby nie można było wątpić o odpowiedzi. Ale drżała, czekając co doktór odpowie, bo gdyby nie przyszedł, groziło jej, że będzie sama.
— Przyjdę w Wielki Piątek... pożegnać się, bo jedziemy na święta w nasze strony, do Owernji.
— Do Owernji poto, żeby was tam zjadły pchły i robactwo, winszuję!
I, po chwili milczenia:
— Gdyby pan był nas choć uprzedził, postarali-

98