Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wstać, koniec, ani ręką ani nogą!” O ile pianista nie grał, rozmawiano; któryś z przyjaciół, najczęściej ówczesny ich malarz-faworyt, „puszczał — jak powiadał p. Verdurin — kawały, od których wszystko się trzymało za brzuchy”. Pani Verdurin zwłaszcza tak bardzo miała zwyczaj dosłownie brać metafory doznawanych wzruszeń, że doktór Cottard (wówczas początkujący lekarz) musiał któregoś dnia nastawiać jej szczękę, którą zwichnęła od zbytniego śmiechu.
Frak był zabroniony, ponieważ było się między swymi, i aby się nie upodobniać do nudziarzy, których strzeżono się jak ognia. Tych zapraszano jedynie na wielkie wieczory, urządzane możliwie najrzadziej, wyłącznie o ile to mogło zabawić malarza lub dać poznać muzyka. W inne dni poprzestawano na zabawie w szarady, na kolacyjkach kostjumowych, ale w swojem kółku, nie wpuszczając nikogo obcego w małą gromadkę.
Ale, w miarę jak swoi zajmowali więcej miejsca w życiu pani Verdurin, do „nudziarzy”, do potępionych, zaczęło się liczyć wszystko to, co od niej odciągało przyjaciół, co im niekiedy przeszkadzało rozrządzać sobą; więc matka jednego, zajęcia drugiego, letnie mieszkanie albo słabe zdrowie trzeciego. Kiedy doktór Cottard chciał wyjść zaraz po obiedzie spiesząc do ciężko chorego, pani Verdurin mó-

97