Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że mi się nie chce spać, to nie zmienia kwestji; nie można przyzwyczajać dziecka...
— Ależ nie chodzi o przyzwyczajenie, rzekł ojciec, wzruszając ramionami; widzisz przecie, że malec ma jakąś zgryzotę, wygląda tak żałośnie; no, przecież nie jesteśmy ludożercy! Dużo ci z tego przyjdzie, że on się rozchoruje! Skoro są dwa łóżka w pokoju, powiedz Franciszce, żeby ci posłała wielkie łóżko i śpij tej nocy przy nim. No, dobranoc, ja nie jestem taki nerwowy jak wy, ja się kładę.
Nie mogłem dziękować ojcu, rozgniewałbym go swoją czułostkowością, jak to nazywał. Nie śmiałem się poruszyć; on jeszcze stał przed nami, wielki, w białym szlafroku, z fioletową kaszmirową chustką, którą sobie okręcał głowę od czasu jak miewał newralgje. Miał gest Abrahama na rycinie, wedle Benozzo Gozzoli, którą mi dał pan Swann, gdy Abraham nakazuje Sarze aby się rozstała z Izaakiem. Dużo lat upłynęło od tego dnia. Schody i ściana na której ujrzałem odblask świecy ojca, nie istnieją już od dawna. We mnie zniszczało wiele rzeczy, o których myślałem że powinny trwać wiecznie, i nowe wyrosły, dając początek nowym troskom i radościom, których wówczas nie byłbym mógł przewidzieć, tak samo jak dawne stały mi się trudne do zrozumienia. Oddawna już ojciec nie może powiedzieć mamie: „Idź do tego mal-

84