Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zazwyczaj w łóżku w chwili gdym usypiał, musiałem nieść z jadalni do swego pokoju i przechować przez cały czas rozbierania się, tak aby nie prysła jego słodycz, aby się nie rozlała i nie ulotniła jego esencja. I właśnie w dnie, w które potrzebowałbym przyjąć ten pocałunek najostrożniej, trzeba mi było go brać, chwytać nagle, publicznie, nie mając nawet czasu i swobody ducha aby skupić całą uwagę na tem co robiłem, nakształt owych maniaków, którzy silą się nie myśleć o niczem innem gdy zamykają drzwi, aby, kiedy im wróci chorobliwa niepewność, móc jej zwycięsko przeciwstawić pamięć chwili w której je zamknęli.
Byliśmy wszyscy w ogrodzie, kiedy rozległy się dwa niepewne dzwonki. Wiadomo było, że to Swann; mimo to, wszyscy spojrzeli po sobie pytająco: posłano babkę na zwiady.
— Pamiętajcie podziękować mu zrozumiale za wino; wiecie że jest wyborne, a skrzynia jest olbrzymia, — rzekł dziadek do szwagierek.
— Nie zaczynajcie znów szeptać, rzekła ciotka. Jakie to miłe znaleźć się w domu, gdzie wszyscy mówią szeptem!
— A! oto pan Swann. Zapytamy go, czy sądzi że jutro będzie ładnie, rzekł ojciec.
Matka myślała, że jedno jej słowo mogłoby zatrzeć wszystkie przykrości, jakich w naszej rodzinie

61