Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miała u siebie na obiedzie Ali Babę, który, kiedy się znajdzie sam, zstąpi do groty olśniewającej niepodejrzewanemi skarbami.
Jednego dnia, w Paryżu, kiedy Swann zaszedł do nas po obiedzie, tłumacząc się że jest we fraku, Franciszka przyniosła po jego odejściu wiadomość zaczerpniętą od stangreta, że był na obiedzie „u jakiejś pryncesy”. — Tak, pryncesy z półświatka! — odparła ciotka, wzruszając ramionami z pogodną ironją i nie podnosząc oczu od robótki.
Toteż ciotka nie robiła z nim sobie ceremonji. Ponieważ sądziła, że jemu musi pochlebiać bywanie u nas, uważała za bardzo naturalne, że nie zjawia się u nas w lecie bez koszyka brzoskwiń albo malin ze swego ogrodu i że z każdej podróży do Włoch przywozi mi fotografje arcydzieł.
Nie robiono sobie skrupułów, aby wezwać Swanna, gdy się potrzebowało recepty na sos genewski albo na sałatę z ananasów przed jakimś ceremonjalnym obiadem, na który się go nie prosiło, nie uważając go za godnego pokazania gościom, którzy byli u nas po raz pierwszy. Jeżeli rozmowa zeszła przypadkiem na książąt domu Francuskiego: „figury, których nie będziemy znali nigdy, ani pan ani ja, i obejdziemy się bez tego, nieprawdaż”, powiadała ciotka do Swanna, który może miał w kieszeni list z Twickenham; kaza-

52