Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wydzielając strumienie lazuru. Obwódka powiek poczerniała, obwisła. A usta jego, naznaczone gorzkim fałdem, opamiętując się szybciej, uśmiechnęły się — podczas gdy spojrzenie wciąż było bolesne — jak usta pięknego męczennika, którego ciało najeżone jest strzałami: „Nie, nie znam”, rzekł; ale, zamiast wyjaśnieniu tak prostemu, odpowiedzi tak mało zadziwiającej, dać właściwy im naturalny i potoczny ton, Legrandin wypowiedział je akcentując każde słowo, pochylając się, skłaniając głowę, z naciskiem mającym zyskać wiarę dla twierdzenia nieprawdopodobnego — jakgdyby fakt że on nie zna Guermantów mógł być jedynie wynikiem osobliwego trafu — a także z emfazą człowieka, który, nie mogąc zamilczeć przykrej dlań sytuacji, woli ją obwieścić, aby przekonać innych, że to wyznanie nie sprawia mu żadnego kłopotu, że jest łatwe, miłe, swobodne, że sama sytuacja — brak stosunków z Guermantami — mogłaby snadnie być nie koniecznością, ale czemś dobrowolnem, wynikłem z jakiejś tradycji rodzinnej, z zasady moralnej lub z mistycznego ślubu, zabraniającego mu specjalnie obcować z Guermantami.
— Nie — podjął, nadając słowom swoistą intonację — nie, nie znam ich, nie chciałem tego, zawsze dbałem o to aby bronić swojej pełnej niezależności; w gruncie, wie pan, ja jestem kawałek

235