Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyznę, forem na ciasto, garnuszków na śmietankę, przechodząc przez kompletną kolekcję rondli wszystkich wymiarów. Oglądałem na stole, gdzie dziewczyna łuskała groszek, ułożone szeregiem zielone kulki — niby do jakiejś gry; ale zachwyt mój wzmógł się wobec szparagów, nasyconych ultramaryną i różowością, a których pręt, delikatnie pocentkowany fioletem i lazurem, blednie nieznacznie w iryzacjach nie będących z ziemi, aż do stóp, jeszcze powalanych glebą w której tkwiły. Zdawało mi się, że w tych niebiańskich odcieniach demaskują się rozkoszne istoty, które dla zabawy przedzierżgnęły się w jarzyny, ale, poprzez kostjum swego jadalnego i jędrnego ciała, w owych kolorach rodzącej się jutrzenki, w owych szkicach tęczy, w owem zamieraniu błękitnych wieczorów, objawiają swoją szacowną esencję. Poznawałem ją jeszcze, kiedy, przez całą noc po owym obiedzie, zabawiały się w swoich psotach — poetycznych i grubych niby feerja Szekspira — tem aby zmienić mój nocnik w naczynie wonności.
Biedna Caritas Giotta, jak ją nazywał Swann, obarczona przez Franciszkę zadaniem obierania szparagów, miała je koło siebie w koszyku; twarz jej była bolesna, jakgdyby odczuwała wszystkie niedole ziemi; a lekkie wianki lazurowe, przepasujące szparagi ponad ich różanami tunikami, rysowały

224