Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sobota, która zaczynała się o godzinę wcześniej i odrywała Franciszkę, mijała dla cioci Leonji wolniej niż każdy inny dzień; mimo to, od początku tygodnia oczekiwała niecierpliwie jej powrotu, tak jakby ten dzień zawierał wszelką nowość i rozrywkę, jaką było jeszcze zdolne znieść jej wycieńczone i pomylone ciało. Nie znaczy to aby nie wzdychała chwilami do jakiej wielkiej zmiany, aby nie miała owych wyjątkowych godzin w których łaknie się czegoś innego niż to co jest, i kiedy ci, którym brak energji albo wyobraźni nie pozwala wydobyć z samych siebie czynnika odnowy, żądają od nadchodzącej minuty, od dzwonka listonosza, aby im przyniosły coś nowego, choćby gorszego, wzruszenie, boleść. Wówczas wrażliwość, której szczęście kazało zmilknąć niby bezczynnej harfie, chce odbrzmiewać pod jakąś ręką, choćby brutalną i choćby miała pęknąć od tego; wola, która z takim trudem zdobyła prawo oddania się bez przeszkód swoim pragnieniom, swoim bólom, chciałaby rzucić lejce w ręce przemożnych wypadków, choćby miały być okrutne. Bezwątpienia, ponieważ siły cioci Leonji, odmawiające usług przy najmniejszem zmęczeniu, wracały jej jedynie kroplami na łonie spoczynku, zbiornik napełniał się bardzo długo; mijały miesiące, zanim zyskała ten lekki nadmiar, który inni wyładowują w energji działania, a któ-

215