Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy, w chwili wyjścia z kościoła, ukląkłem przed ołtarzem, uczułem nagle wstając, że z głogów wydziela się gorzki i słodki zapach migdałów; zauważyłem wówczas na kwiatach złotawe punkciki, pod któremi wyobrażałem sobie że musi być ukryty ten zapach, niby pod zapiekanemi miejscami smak migdałowego kremu, albo pod piegami smak policzków panny Vinteuil. Mimo milczącej nieruchomości głogów, ten dorywczy zapach był jak szept ich wzmożonego życia; ołtarz drgał niem niby żywopłot nawiedzony przez żywe macki, które przywodził na myśl widok pręcików prawie rudych zachowujących jakby wiosenną energię i drażniącą siłę owadów dziś przeobrażonych w kwiaty.
Rozmawialiśmy chwilę z panem Vinteuil przed kruchtą, wychodząc z kościoła. Wmięszał się między chłopców, którzy się bili na placyku; brał w obronę mniejszych, prawił kazania większym. Kiedy panna Vinteuil oświadczyła swoim grubym głosem iż rada jest nas widzieć, zaraz zdawało się, że w niej samej jakaś wrażliwsza siostra rumieni się za to odezwanie się roztrzepanego poczciwego chłopca, które mogłoby w nas obudzić myśl, że ona pragnie abyśmy ją zaprosili do siebie. P. Vinteuil narzucał jej płaszcz na ramiona, wsiadali do małej bryczuszki, którą ona powoziła sama, i wracali

212