Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyszła do kościoła już po podniesieniu. Muszę pamiętać, aby spytać o to Eulalji... Franciszko, popatrzno na tę czarną chmurę za wieżą i na to złe słońce na dachu: pewna jestem, że dzień nie minie bez deszczu. Nie było możliwe, aby to tak wytrwało, było za gorąco. I im prędzej tem lepiej, bo dopóki burza nie przyjdzie, moje Vichy nie spłynie, dodała ciocia Leonja, w której umyśle chęć przyspieszenia wędrówki wody Vichy nieskończenie przeważała obawę, aby pani Goupil nie zniszczyła sobie sukni.
— Może, może.
— I jeszcze to, że kiedy pada na rynku, nie bardzo jest gdzie się schować.
— Jakto, trzecia? wykrzyknęła nagle ciocia Leonja blednąc; ależ w takim razie nieszpory już się zaczęły, zapomniałam swojej pepsyny. Rozumiem teraz, czemu woda Vichy leży mi w żołądku.
I, rzucając się na książkę do nabożeństwa w fioletowym aksamicie, ze złotemi brzegami, i wyrzucając z niej w pośpiechu obrazki okolone pożółkłą papierową koronką, znaki dni świątecznych, ciocia, łykając swoje krople, zaczęła coprędzej czytać święte teksty, których zrozumienie było lekko przyćmione niepewnością, czy pepsyna wzięta w tak długi czas po wodzie Vichy, będzie jeszcze zdolna

191