Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w pierwszych utworach wsiąkały w jego prozę, zdradzając się wówczas jedynie falowaniem powierzchni, subtelniejsze może jeszcze, harmonijniejsze, kiedy były tak utajone i kiedy nie dałoby się dokładnie wskazać gdzie się rodzi, gdzie zamiera ich szept.
Te ustępy, najmilsze sercu ich autora, kochaliśmy najbardziej. Co do mnie, umiałem je na pamięć. Czułem żal, kiedy Bergotte podejmował tok opowiadania. Za każdym razem kiedy mówił o czemś, czego piękność była mi dotąd ukryta, o lasach sosnowych, o gradzie, o Notre-Dame de Paris, o Atalji lub o Fedrze, sprawiał iż piękność ta eksplodowała niejako aż do mnie. Toteż, czując ile jest rzeczy w świecie, których moja wątła wrażliwość nie byłaby odgadła, o ile onby ich do mnie nie zbliżył, byłbym chciał posiadać jego sąd, jego metaforę, o wszystkich rzeczach, bodaj o tych, które miałbym sposobność widzieć sam; wśród tych zwłaszcza o dawnych budowlach francuskich i o pewnych morskich pejzażach, ponieważ upodobanie, z jakiem wprowadzał je w swoje książki, dowodziło że w nich widzi skarby znaczeń i piękności. Na nieszczęście, prawie we wszystkich rzeczach byłem nieświadom jego poglądu. Nie wątpiłem, że musi być zupełnie różny od moich, skoro zstępował ze świata nieznanego, do którego ja siliłem się wznieść; przekonany że

181