Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

giczne ustępy, spływając się z tym motywem, dawały mu jakby objętość i masę, od których umysł mój zdawał się rosnąć.
Nie byłem zapewne jedynym wielbicielem Bergotte’a; był on ulubionym autorem przyjaciółki mojej matki, osoby bardzo wykształconej; aby pochłaniać ostatnią jego książkę, doktór du Boullbon kazał na siebie czekać swoim chorym; z jego-to gabinetu lekarskiego, i z parku sąsiadującego z Combray poleciały niektóre pierwsze nasiona owego kultu Bergotte’a, gatunku tak rzadkiego wówczas, dziś tak rozpowszechnionego; kultu, którego idealny i pospolity kwiat znajdzie się dziś wszędzie w Europie, Ameryce, aż do najmniejszej mieściny. Przyjaciółka matki i, zdaje się, doktór du Bulbon najbardziej lubili w książkach Bergotte’a to samo co ja: tę samą melodyjną falę, te wyrażenia staroświeckie, inne znowuż bardzo proste i znane, ale przez miejsce w którem się znalazły świadczące o swoistym smaku autora; wreszcie, w ustępach nacechowanych smutkiem, pewną szorstkość, ton niemal gardłowy. I z pewnością sam Bergotte musiał czuć, że to są jego największe uroki. Bo w dalszych książkach, skoro napotkał jaką wielką prawdę, albo nazwę jakiejś sławnej katedry, przerywał opowiadanie i w inwokacji, w apostrofie, w długiej modlitwie, dawał swobodny bieg tym wylewom, które

180