Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzieć czy ich jeszcze dużo ma przechodzić; i chciało mu się pić, bo słońce piekło. Zaczem nagle córka jego, wypuszczając się niby z oblężonej fortecy, czyniła wypad, docierała do rogu ulicy i naraziwszy się sto razy na śmierć, przynosiła, wraz z flaszką wody lukrecjowej, nowinę, że jest ich może tysiąc, jadących bez przerwy od strony Thiberzy i Méséglise. Franciszka i ogrodnik, pojednani, dyskutowali o sposobie w jaki należy się zachować w razie wojny:
— Widzi pani Franciszka, rewolucja byłaby lepsza, bo kiedy się ją wypowiada, to idą tylko ci którzy chcą.
— Tak, tak, to rozumiem, to uczciwiej.
Ogrodnik myślał, że z wypowiedzeniem wojny wstrzymuje się wszystkie pociągi.
— Aha, żeby ludzie nie uciekały, — rzekła Franciszka.
A ogrodnik: — Hoho! one są chytre.
Bo nie przypuszczał, aby wojna była czem innem niż psim figlem, który rząd próbuje spłatać narodowi i aby, o ileby był sposób, znalazła się bodaj jedna osoba któraby nie drapła.
Ale Franciszka śpieszyła się do cioci Leonji, ja wracałem do książki, służba lokowała się spowrotem przed bramą patrząc jak opada kurz i podniecenie wzniecone przez żołnierzy. Odkąd nastał spokój,

171