Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wała: „Alibaba i czterdziestu zbójów. Aladyn, czyli cudowna lampa”; i mówiła z uśmiechem: „Bardzo dobrze, bardzo dobrze”.
— Byłabym poszła do Camusa..., mówiła Franciszka, widząc, że jej już ciocia tam nie pośle.
— Ale nie, już nie warto, to z pewnością panna Pupin. Moja dobra Franciszko, przykro mi, żem cię odrywała nadarmo.
Ale ciocia wiedziała, że nie nadarmo dzwoniła na Franciszkę, bo w Combray osoba, „której się nie zna” była istotą równie mało prawdopodobną, jak jakieś mitologiczne bóstwo, i w istocie nie przypominano sobie, za każdym razem kiedy na ulicy św. Ducha, albo na rynku ukazało się jedno z owych zdumiewających zjawisk, aby dobrze poprowadzone śledztwo nie sprowadziło w końcu tej bajecznej osobistości do rozmiarów „osoby którą się zna”, czy to osobiście, czy abstrakcyjnie, w jej stanie cywilnym, w charakterze takiego a takiego pokrewieństwa z mieszkańcami Combray. Albo to był syn pani Sauton, który wrócił z wojska, albo siostrzenica księdza Perdreau, która wyszła z klasztoru; brat proboszcza, poborca w Chateaudun, który przeszedł na emeryturę lub przybył na święta. Widząc ich, można było myśleć przez chwilę ze wzruszeniem, że są w Combray ludzie, których się nie zna, poprostu dlatego, że się ich nie utożsamiło

118