Strona:Mali mężczyźni.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Niéma o czém mówić; weź się zaraz do dzieła i przeszukaj w szopie, a ja tu poczekam na ciebie. Jedna z moich kurek gdacze, więc z pewnością zniosła jajko,“ rzekł Tomek i rzucił się na siano z wewnętrzném zadowoleniem, że nietylko zawarł korzystną ugodę, ale i przyjacielowi oddał przysługę.
Uradowany Alfred zaczął natychmiast poszukiwania i znalazł dwa jajka: jedno pod belką, a drugie w półkorcówce, którą sobie czubata kurka przywłaszczyła.
„Jedno możesz sobie zachować, a drugie dopełni mi właśnie ostatni tuzin; jutro zaś rozpoczniemy znowu. Zapisuj kredą rachunki obok moich, to będziemy zawsze w porządku,“ powiedział Tomek, ukazując szereg niezrozumiałych cyfr na gładkiéj stronie staréj wialni.
Ucieszony świetnemi nadziejami, przejęty zdobytém dostojeństwem, dumny posiadacz jednego jajka, otworzył rachunek z przyjacielem, który śmiejąc się, napisał nad cyframi te wspaniałe słowa:

Tomasz i Spółka.

Biednemu Alfredowi wydało się to czémś tak wielkiém, że z trudnością dał się namówić do złożenia w śpiżarni Azyi, téj pierwszéj własności swojéj. Wyszedłszy ztamtąd, zaznajomił się z dwoma końmi, sześciu krowami, trzema świniami i jedném cielęciem, — poczém zaprowadził go Tomek do staréj wierzby, ocieniającéj szemrzący strumyk. Z płotu łatwo było wskoczyć do dużéj kryjówki pośród trzech grubych konarów, które tworzyły zielone sklepienie. W téj kryjówce przymocowali chłopcy ławeczkę, a głębiéj jeszcze złożyli parę książek, łódkę rozebraną i kilka niewykończonych fujarek.
„To Adasia i moje schronienie; samiśmy je sobie urządzili i bez naszéj wiedzy nikomu niewolno ko-