Strona:Mali mężczyźni.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Kot-myszka wzywa, byśmy się stawili dziś popołudniu.“
„Po co?“ zapytała niespokojnie.
„Na składanie ofiar,“ odrzekł uroczyście. „Musi być zrobiony ogień za dużą skałą, o drugiéj godzinie, i wszyscy zaniesiemy na spalenie, co tylko mamy najlepszego!“ dodał, groźnie naciskając na ostatnie słowa.
„Ach, mój Boże! ja lubię najlepiéj te papiérowe lalki, co ciocia Amelka wymalowała, czy także mam je spalić?“ wykrzyknęła Stokrotka, nieśmiejąc nigdy oprzéć się wymaganiom niewidzialnego ducha.
„Co do jednéj! Ja spalę okręt, najładniejsze album, i wszystkich żołnierzy,“ rzekł stanowczym tonem.
„Dobrze; ale to bardzo brzydko, żeby kot-myszka żądała od nas najpiękniejszych rzeczy,“ odparła z westchnieniem Stokrotka.
„Składać ofiary, znaczy: oddawać to, co się najlepiéj lubi, — więc musimy to zrobić.“ Tłumaczył Adaś, któremu zabłysł ten nowy pomysł, gdy wuj Fritz opisywał dużym chłopcom zwyczaje Greków.
„Czy Robcio także pójdzie?“ zapytała Stokrotka.
„Pójdzie i zabierze swoją wieś: będzie się doskonale palić, bo zrobiona z drzewa. Rozniecimy wielki ogień i będziem się przypatrywać, jak to płonąć będzie, dobrze?“
Ta świetna nadzieja pocieszyła Stokrotkę i jadła obiad z szeregiem papiérowych lalek przed sobą, uważając go za pożegnalną ucztę.
Ofiarnicze grono wybrało się o naznaczonéj godzinie i każde z dzieci zabrało z sobą skarby, żądane przez kot-myszkę. Teodorek naparł się pójść także, a widząc u wszystkich cacka, włożył pod jednę pachę beczące jagnię, pod drugę starą Anabellę, które to bóstwo nabawiło ich wielkiego strachu.