Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale czemu? — spytał Misza, zbliżając się do drzwi i śmiejąc się z cicha. — Prócz pana nikt przecież nie słyszy... czyż pana mój głos razi?
Pochylił się do okienka, poczuł na twarzy gorący oddech i posłyszał surowe słowa.
— I czemuż się pan śmiejesz, panie student? Czyż pana tu na śmiech wsadzono?
— Ale powiedz mi pan... począł Misza.
Oko dozorcy znikło, cisza zapadła na nowo. Misza wsadził głowę w okienko i zobaczył przed sobą w półcieniu kurytarza ścianę pomalowaną żółtą farbą, a na niej ciemną plamę, silnie żelazem okutych i na ogromny zamek zamkniętych drzwi. Pośrodku drzwi błyszczał okrągły, jasny otwór...
— Panie, panie! — wyszeptał Misza. Czekał na odpowiedzi daremnie. Co za dziwny człowiek, pomyślał i serce mu się ścisnęło boleśnie.
— Spokój! — pod oknem rozległ się głuchy, zachrypły obojętny głos. Szczęknął o ziemię karabin. Misza wyskoczył znowu na deskę pod oknem.
W ciemności żołnierz z warty mruczał pospiesznie, przyciszonym głosem.
— Dwanaście okien, dwie budki szyldwacha.
— Hej, Czuwacz! — rzekł ktoś chrapliwie. — Gdy zobaczysz, że z okna wychyla się głowa, albo ręka... uważaj, nie strzelaj!
— Tak toczno!