Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rować teraz jedynie instynkt i intuicja, zdradzająca mu słabe strony przeciwnika i momenty prostracji.
Nienawiść rozpasana skowała dwóch Ślązaków w jedną, rozdrganą bryłę, w jedną jakby nierozerwalną całość, jak wrogie dwa żywioły, jakich byli przedstawicielami.
W pierwszej nieuchwytnej cząsteczce czasu, atakując z impetem rogatego zwierza, Wiktor odszarpnął wroga od stołu i dźwignął, porwał go w górę o jakiś milimetr ponad podłogę. Więc zdało mu się, że grzmotnie go o ziemię. Jednakże natychmiast przeciwstawiła się mu zbudzona moc bicepsów, wystąpiła do walki muskulatura zwalistego chłopa i w chwycie jego ramion zadrżała furja teutońska. Przejawiło się to także bolesnym skurczem na jego obliczu, napiętnowało je wyrazem wściekłej, upiorowej jędzy. Doppingowany sztuczną, zwodną mocą alkoholu zagroził Wiktorowi dotkliwie przewaleniem. Zaciekła burza napaści, w mięśniach utajona, waliła się lawiną na lekkiego zapaśnika.
Wiktor zebrał się w sobie, dobył siły, o jakiej sam nie wiedział, otrząsnął się z pierwotnego oszołomienia, i z ciałem w głębi jak machina drżącem, tętniącem, z wzrastającą świadomością akcji jął odprężać żelazny uścisk.
Obadwaj włożyli w obręcze ramiona, w zwoje muskułów napięty, jak im się zdawało, maksymalny wysiłek. Gnietli się, borykali, szarpali. Wiktor normował przytem oddech, prężył się stalowo i tak sobą operował, jakby chciał skulić się i zgiąć się kabłąk. O tę pozycję mocował się z nozdrzami jak chrapy rozdętemi, z marsem tragicznym na czole. Lawina determinacji rozbijała się o skałę odporności.
Na ofensywę począł odpowiadać atakami, więc kołysali się gwałtownie. Bywało, że ciała ich roz-