Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/509

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Jadwidze przypomniało się zdanie, posłyszane w powrotnej drodze na G. Śląsk z ust jakiegoś podróżnego, który twierdził, że punkt ciężkości tej sprawy leży na zachodzie i G. Śląsk stanie się przedmiotem bezwzględnych konszachtów i przetargów dyplomatycznych. Jako zrośnięta z tą ziemią Polka pojmowała, że zaniepokojony o siebie, o swe jutro lud górnośląski w tym momencie pragnął zakrzyknąć z głębi duszy na Europę: A my?!...
Zespoliła się z tą swoją nową, ściślejszą ojczyzną i podzielała niepokój, targający wszystkich przy jednym stole. Korfanty spozierał na zegar, niekiedy rozmowa milkła i nasłuchiwano, czy nie zahuczy syrena, nie zajedzie przed ganek samochód z Opola.
— Jeśli Le Rond nie złamie dziś oporu tych dwóch niewczesnych przyjaciół Berlina, to my złamiemy upór wszystkich Lloyd George‘ów! — rzekł Korfanty. — Zgotujemy im niespodziankę.
Nuta pobudki wojennej odzywała się raz wraz w czasie rozmowy, przykrem oczekiwaniem omroczonej.
Wybiła dwunasta.
Korfanty wyszedł do przedsionka, otworzył drzwi na dwór, wyzierał w noc i słuchał.
Deszcz ulewny siekł krzewy, pręty i gałęzie mamrotały, w tworzących się na zajeździe bajorach powstał plusk. Szum wielki niby wicher wtargnął w niepokalaną ciszę.
Zgrupowani w przedsionku mężczyźni palili papierosy w milczeniu. Pogrążyli się w obłoku ciężkich myśli, krążących wokoło jutra:
— Będziecie gotowi? — pytał oficera Niegolewski.
— Jesteśmy!
— Ale brak broni i amunicji.
— A skąd G. Śląsk weźmie żywność, gdy ustanie dowóz z Niemiec?