Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/505

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodem musnął spojrzeniem portret Jadwini i odwrócił głowę z grymasem. Nie czuł się banitą, lecz opuścił willę jako banita i nie przestąpił jej progu już nigdy.
Zatrzymał się w mieście, wypił piwa, przejrzał gazetę i wsiadł w tramwaj do Katowic.
Przesuwał mu się przed oczyma obraz pani Jadwigi, raz tej, którą pokazał mu portret pastelowy, raz tej, co miażdżyła go pociskami moralnego oburzenia. Począł teraz rozpatrywać tę scenę z „niemiecką objektywnością“ i rozmyślał.
Ładna była to kobieta, ani słowa. Ładna, ponętna, wytworna i nadzwyczajna. Przepyszna... W istocie rzeczy miała słuszność. Wzgląd na ojca...