Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/474

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nik głosowania wróżył im źle i akcje ich spadły w oczach Rady Ambasadorów.
Bystry i ciekawy karlus słuchał jego wywodów z zajęciem, gdy ozwał się dzwonek z zewnątrz willi.
Zanim nadeszła służąca, otworzył drzwi Froncek i raptem porucznik, jakby prądem galwanicznym tknięty, zerwał się na równe nogi.
Bo światło z przedsionka padło na stojącego za progiem sędziego Kuhnę.
Porucznik patrzał nań niby na upiora przez chwilę, potem skoczył do drzwi sprężyście ze skurczem wściekłości na czole i cisnął bratu w twarz:
— Jak ty śmiesz?! Jak śmiesz zbliżać się do tego domu?
Pan sędzia, widocznie skonfundowany niespodziewanym widokiem Wiktora, poprawił binokle, odchrząknął i odparł:
— Nie przybywam do ciebie! A wstęp do tego domu mam otwarty tak dobrze, jak ty.
— Miałeś! — poprawił go wybuchowo Wiktor, odsapnął i ciągnął: — Miałeś, ale pozbawiłeś się prawa wstępu i nie pojmuję bezmiaru bezczelności, co pozwala ci dzwonić do tego domu po owym bezecnym, haniebnym liście do ojca.
— Nie twoja to sprawa, renegacie!
— Precz stąd! — huknął imperatywnie Wiktor, prężąc się jak struna. — Obcym tu jesteś, intruzem, przybłędą i wrogiem. Precz!
— Hola, mój panie. Opanowałeś wprawdzie umysły tutaj, lecz nie ty jesteś gospodarzem tego domu.
— Milcz! — palnął Wiktor, kamienując go spojrzeniem. — Tyś listem swym łajdackim powalił ojca na brzeg śmierci a teraz chcesz zamordować sparaliżowanego?!
Na to sędzia, jakby w pierś kułakiem ugodzony, wzdrygnął się i wymamrotał: