Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/434

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pokoju jakby był spadł z księżyca. Ujrzał matkę, uśpioną w fotelu i czekał, aż ocknie się z lekkiego snu.
Matka rozpromieniała, gdy spotkało ją spojrzenie, w którem czytała zdrowie, i nie posiadała się z radości, gdy zapewnił ją, że „wypoczął sobie za wszystkie czasy i wstanie wkrótce“.
— Gdzie panna Jadwiga? — spytał ją zaraz.
— Śpi. Czuwała przy tobie do późnej godziny z pielęgniarką.
— Gdzie śpi?
— W dawnym pokoju Matyldy.
— Kiedy tu przyjdzie?
— Zapewne za godzinę! — uśmiechnęła się pani Agata.
— Niech mi mama poda lusterko!
Przeglądał się, mył, golił, czesał się w łóżku, obsługiwany przez uszczęśliwioną matkę, która potem wyszła, by przygotować dlań śniadanie oraz oznajmić mężowi i pannie Jadwidze dobrą nowinę.
Rozjaśniły się w domu wszystkie oblicza i Froncek zastanawiał się czy nie wypadałoby mu zatrąbić w ogrodzie fanfarę. Postanowił odłożyć to do chwili, gdy dyrektor wydali się z willi.
A panna Jadwiga ukazała się choremu w wiośnianym nastroju, w nowej, warszawskiej sukience, w jakiej spodziewała się powitać go miesiąc temu w Katowicach. On zaś miał takie wrażenie, jakby nie był wcale widział jej w Opolu. Nie opuszczał jej wzrokiem ani na chwilę.
— Teraz będziemy pana najpierw pielęgnować a potem strzec jak oka w głowie — mówiła słodko panna Jadwiga, wpatrzona w śmiało narysowaną, śniadą jego twarz wychudzoną, bladością podszytą a przykuwającą oko swym wyrazem rycerskim. — Sprzysięgły się na pana jakieś moce tajemnicze. Kto?