Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/431

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się poza nimi nic innego prócz czterech nagich ścian.
Pod tem wrażeniem był porucznik, bo ozwał się do panny Orzelskiej po francusku:
— Oni zapewne uwięzili go gdzieś w piwnicach. Chodźmy na dół! Zaziębi się pani tutaj.
W tej chwili pies wydał z gardzieli przeciągły pisk, jakby skomlenie czy ziewanie, i szarpnął się pod ręką pana. A zaledwie porucznik puścił go, ozwało się z poza murów radosną nutą wibrujące a z francuska wymówione i akcentowane.
— Bismarck!...
Już przednie łapy wilka wsparły się wysoko na drzwiach i radosne jazgotanie napełniło poddasze. Pies odwracał łeb do pana, drapał pazurami i miotał się niecierpliwie.
— Otworzyć! — huknął porucznik do dozorcy, a panna Jadwiga przybladła i zdawała się tracić przytomność z wzruszenia.
— Czy to ty, Robercie? — zawołał głos z za drzwi.
— Boże! Boże! — odpowiedziała panna Jadwiga.
Więzień całem ciałem runął na drzwi i wyjęknął:
— Jezus, Marja!....
Trwało wiele za długo, nim dozorca pod nakazem odnalazł klucz drżącemi palcami, nim klucz zgrzytnął w zamku, zaczem porwała uszczęśliwioną trójkę obłędna radość. Z ramion przyjaciela Wiktor, zagubiony skarb dostał się w drżący uścisk swej dziewczyny i w błogostan cudnego ukojenia. W czasie, gdy zapatrzony w widmo śmierci, gotował się wewnętrznie do ostatniej rozprawy, stał się cud, zjawiły się wolność i słońce. A wyzwolenie przyniosła mu ona.