Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/403

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trzeba będzie sprawę tę ująć z innej strony... Czy pani zna pana sędziego Kuhnę?
— Nie! Nie widziałam go nigdy.
— Pani mogłaby dowiedzieć się od niego o wszystkiem.
— Od sędziego? Ja?
— Tak jest. Tak uroczej osobie nie przyszłoby trudno podbić go i oczarować, a potem...
— Ja miałabym grać rolę jakiejś...!?
— Proszę pani! — wpadł Nawoj, nie zdejmując spojrzenia z jej twarzy. — Byłaby to gra dla pani niemiła. Myślałem to sobie, lecz zarazem myślałem o nieszczęsnym poruczniku, który... wogóle nie wiadomo czy jest jeszcze przy życiu. Zaginął blisko miesiąc temu. Dnia 14-go października, prawda? W najlepszym wypadku gnije teraz w ciemnym lochu na słomie; z dnia na dzień, z godziny na godzinę oczekuje zagłady, albo ratunku z naszej strony. Sądzę, że chwytać się należy każdego środka, który zaprowadziłby nas do tego celu.
Jadwinia zwiesiła głowę smutnie i załamała ręce.
— Ja zrobiłabym wszystko, by ratować pana porucznika, lecz... w tym razie musi pan poszukać kobiety innego kalibru.
— Pan sędzia Kuhna jest tak przystojnym i eleganckim mężczyzną, że flirt z nim nie należałby do przykrości! — zauważył pomrukiem Nawoj, lecz ona zerwała się na nogi.
— Za kogo mnie pan ma?! — cisnęła i przybrała wyraz iście żołnierskiej dziewczyny.
— Nic nie mam na myśli... — cedził komunista. — Nic ubliżającego pani. A sądziłem, że warto zagrać taką komedję dla dobra, dla ocalenia bardzo kochanego człowieka...