Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To nie byłaby się pani zaręczyła. Właśnie nic pani. Przecież dla pani to nie „transakcja“.
— Panie Wiktorze, niech pan tu siada. Niech pan nie będzie taki smutny!... Opowiem wszystko.
Siadła w fotelu, on opadł na krzesło tuż przed nią, wsparł łokcie na kolana i zwiesił głowę.
— Gdy wstąpiłam na uniwersytet, ogromnem cieszył się uznaniem młody profesor historji prawa, dr. Zygmunt Chalecki z Wiednia. Był poprostu w modzie dzięki nieporównanej swadzie i dialektyce. Chociaż słuchałam historji polskiej, bywałam często na jego interesujących wykładach. Chadzałyśmy hurmem. Istotnie posiada on nadzwyczajny dar słowa. A jam taka entuzjastka... Ujął nas jeszcze i tem, że sławił John‘a Stuart‘a Mill‘a pioniera emancypacji, a krytykował kodeks Napoleona, za to, że krzywdzi kobietę w społeczeństwie. Zachwyt otaczał go nimbem.
— Tej zimy zdarzyło się, — ciągnęła — że poznałam profesora na wieczorze. Nie wiem, czy ja mu się tak podobałam, czy podobało mu się to, że ma we mnie wielbicielkę... Raziło mnie u niego, że cechuje go jakiś niewieści sposób wymawiania, raziło mnie trochę... jeszcze coś innego. Ale imponował mi wykształceniem, inteligencją, równowagą dystynkcją. Był niebrzydki, ujmujący. Zazdrościła mi go niejedna panna.
— Stało się to prędzej aniżeli mogłam się spodziewać... za prędko. Brakło mi czegoś. Teraz wiem czego... Przeraziłam się, gdy mi się oświadczył. Ale profesor przysłaniał mi człowieka i byłam pod wpływem powściągliwej jego adoracji. Bo on nietylko mnie kocha, ale ceni wysoko.
Przerwała. W otaczającej ich ciszy słychać było brzęczenie dużej muchy, która biła o szybę, szukała wyjścia na wysłonecznioną swobodę ogrodu.