Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy siostra mówiła panu, jak ja się boję małżeństwa?... Trzeba się tego bać, jeśli kto nie chce zwichnąć sobie życia, pognębić się... Nie chodzi tyle o warunki materjalne, lecz o człowieka. Trzeba go zarówno kochać jak... w niego wierzyć pod każdym względem. Ja wierzyłam w pana Zygmunta ogromnie i wierzę, że dla niego byłabym przez życie zawsze najdroższą osobą. Przy nim dni moje układałyby się niby kamyczki w niezbyt barwną i piękną ale w harmonijną mozajkę. Mieszkałyby w naszym domu pogoda i pokój.
— Pani za niego wyjdzie! — wtrącił głucho Wiktor.
— Nie!
Raptem, niby prądem elektrycznym tknięty, Wiktor zerwał się na nogi, chwycił się oburącz za głowę i z bolesnym skurczem na twarzy wyrzucił w nieprzytomnym porywie:
— Ja do tego nie dopuszczę! Ja bym tego nie przeżył.. Jeśli pani nie chce, abym popełnił straszne szaleństwo i łeb sobie rozbił o mur... Abym się zastrzelił... Ja panię kocham na śmierć.
Opuścił ramiona obumarłe nagle w rozpaczy i z warg jego spadła skarga cicha a ciężka, jak wieko grobowca.
— Ale pani mnie nie kocha.
Uśmiech złotego zadowolenia przesunął się po jej licach niby błysk reflektora.
— Panie Wiktorze drogi, niech pan siada, uspokoi się. Proszę... — zadźwięczała nuta pieszczoty i ukołysała go magicznie. — Ja za niego nie wyjdę. Pisałam już do mamy. Zerwę te węzły, bo przekonałam się, że go nie kocham. Dzisiaj małżeństwo z nim byłoby czemś nad wyraz okropnem, bo... pan wie.
— Bo co?
— Bo pokochałam pana...