Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wy i jeszcze lepiej obejrzeć swą następczynię w sercu Wiktora. Wreszcie ozwała się do niego:
— Teraz pokaż mi tulipany swego ojca i... muszą nas pożegnać.
Skłoniła głowę zdaleka w stronę panny Jadwigi z wyniosłem:
— Mademoiselle...
Wyszła. Nie puszczając Wiktora od swego boku, czyhała na moment, gdy Matylda odsunie się od nich. Opuściła ją znajomość mężczyzn, rutyna w grze erotycznej i cała sztuka życia. Bo, chcąc wskrzesić w nim miłość, sama rozbudziła w sobie płomienne uczucia i nagle miłość jej spiętrzyła się do wyżyn. Nigdy nie kochała go, nie pożądała tak gorąco, jak w tej chwili, gdy niejako namacalnie przekonała się, iż straciła go bezpowrotnie. Lwica salonowa zamieniła się w przeciętną dziewczynę z załzawionem sercem.
— Czy ty mnie już nic nie kochasz?.. — wyszeptała drżącym tonem, wstydząc się sama przed sobą tego nierozsądnego powiedzenia.
— ... Wyleczyłem się.
— Z pomocą tej blondyny?
— Z bezwiedną jej pomocą.
— Jakto?
— Przez to samo, że ją ujrzałem.
— Czyż to taka piękność? — zachichotała urągliwie.
— To kobieta jedyna dla mnie.
— Bo jej jeszcze nie masz.
— Bo łączy nas wszystko: sympatja dusz, jeden cel, jedno umiłowanie, niemniej jak miłość.
— Ona cię kocha?
— Kocha!
— Kiedy wasz ślub?
— Nie wiem jeszcze.
— Życzę ci...