Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

abym wypoczęła trochę w domu, chociaż zaledwie blado domyśla się, przez jakie ja tu przeszłam sceny. Nie śmiałam jej opisywać wszystkiego wiernie. Powrócę w końcu października — nadmieniła i zauważyła: — Tu i tam nad Bugiem ludzie mordują się a jednocześnie za plecami walczących żenią się i kochają.
— Tak, obok więdnącego krzewu drugi wypuszcza nowe pędy... Teraz po siostrze, no i po mnie przyjdzie kolej na panią. Niestety, pani nie będzie na moim ślubie, ale mam nadzieję, że ja będę na jej ślubie.
— Ja?! — przeraziła się panna Jadwiga.
— Czyż to tak niemożliwe?!
Ona zwiesiła głowę i zacisnęła ręce kurczowo.
— Wyznam pani... — poczęła po chwili — że... ja jestem strasznie wymagająca, że boję się małżeństwa jak ognia... Widziałam może jeszcze niewiele w życiu, ale dosyć, by przyjść do przekonania, że przy takiem ognisku można się okropnie poparzyć. Podobno wojna wszędzie w świecie porozrywała wiele węzłów małżeńskich. Pamiętną dla mnie przestrogą była przyjaciółka mej siostry, która wyszła za mąż dwa lata temu za człowieka ze wszech miar odpowiedniego a, pomimo że kochali się ogromnie, nawet, jak to się mówi, „nad życie“... rozchodzą się już. Po dwóch latach! Dla mnie separacja, rozwód, to byłoby coś okropnego. Bo ja nie jestem z tych, co idą do ołtarza jakby w taniec i mogą łatwo jednego dansera zamienić na drugiego. Nie, dla mnie to jest sakrament...
— O, jak ja się z panią zgadzam! — westchnęła głęboko Matylda i opowiedziała jej dzieje swego serca, porwana ogromną dla niej sympatją. I ucałowała ją, gdy panna Jadwiga, wysłuchawszy jej w skupieniu, ozwała się:
— Rozumiem panią. Bolesnym, długo krwawiącym ciosem musi być dla takiej jak pani kobiety od-