Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




III.

Matylda zdziwiła się, że panna Orzelska tak pochopnie wybierała się do niej dnia tego, nie przyciągana magnesem — nadzieją ujrzenia swego rycerza przybocznego, którego obecność odczuwała każdym nerwem.
Przyglądając się tej parze z napiętem subtelnem, z ponad wszystko u kobiet górującem zainteresowaniem dla miłości, Matylda nie była ślepą, że ona wchłaniała w siebie chciwie promieniującą od wielbiciela miłość, jak kwiat, przez noc zczesły, blaski zarannego słońca, i rozkwitała w czujnej bierności pod pocałunkami jego oczu.
Zwykle, rozmawiając z nim w tej zacisznej willi, nie podnosiła na niego wzroku, lecz szło po włóknach jej nerwów jakieś drżenie ekstatyczne, przyśpieszające obieg krwi i podnoszące skalę życia. Świetny blask lśnił wtedy w jej źrenicach, głos jej przemiły dźwięczał srebrzystą nutą radości życia a w uruchomionych arabeskach przytulnej postaci płynęła liryka kołysanki. Dość wydatny nos z silnemi nozdrzami dyskwalifikował ją do tytułu piękności, niemniej jednak byłaby zaćmiła piękną pannę Schlichting blaskiem i wyrazem chabrowych oczu, działających olśniewająco, świeżością ciała, rysunkiem soczystych ust, słowem krasą róży wonnej i dziewiczym a swoistym swym wdziękiem.