Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No — zaśmiała się po chwili szykowna szatynka — mimochodem przestrzegłam panią przed nim.
Panna Jadwiga oblała się szkarłatem.
— To wcale niepotrzebne, bo ja jestem zaręczona — zabrzmiało dość ostro, jakby odprawa.
Ale na licach panny Anety zamigotał żywy błysk zadowolenia. Próbowała nakłonić ją do wyznań, ale bezskutecznie. Chłód wiał od panny powściągliwego języka i rozmowa poczynała się rwać i gasnąć. Rozstały się wkrótce.
Tego wieczora, sama ze swemi myślami, panna Jadwiga przesiała to, co wszczepiano w nią o „Wiciu“, przez przetak swej intuicji i własnych wrażeń i odpychała od siebie sercem posiew gorczycy. Jednakie nie śmiała wręcz posądzić panny Anety o celowe dyskredytowanie „Wicia“ w jej oczach, i na dnie jej serca pozostał cierń nieufności.
Następnego dnia pojechała do Bytomia, rozjaśniła się w świetle najświeższych wiadomości w Komisarjacie, lecz gdy potem siadła w parku i zanurzyła się w sprawę swego serca, opanował ją smutek.
Zatelefonowała do panny Matyldy, zapowiadając swe przybycie do Mysłowic.
— Będę bardzo rada, jeśli pani przyjedzie — odrzekła panna Matylda. — Ale jestem sama. Ojciec wyjechał przed chwilą na zebranie i wróci dopiero późno. Gdzie Wiktor nie wiem w tej chwili. A mama i Augustyn są w Wilczej, by wspólnie zrobić krytyczny przegląd mebli, kuchni, wszystkiego i załatwić pewne sprawy. Bo... za trzy tygodnie odbedzie się nasz ślub.
— Tak? To cieszy mnie bardzo. Przyjad zaraz powinszować pani osobiście.