Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lada chwila miał wynurzyć się ze szkoły zastęp jeńców mysłowickich. Ciżba widzów wzrastała, na chodnikach powstało kapuścisko: głowa przy głowie, gdy dreszcz kłopotliwego zaniepokojenia przeszył ten tłum.
Począł się on rozsnuwać, mącić, rozłazić, rwać, rozbiegiwać coraz więcej i szybciej pod jakimś tajemniczym naporem. Pierwsze uciekały Niemki, rękoma przysłaniając usta. Co się działo? Rozwiały się dookoła smrodliwe gazy i wkradały do przerażonych nosów.
Ohydne, zgniłe te fetory wywołały popłoch i paniczną ucieczkę i w kilka minut wymiotły z przed szkoły tłumny zastęp Germanów, rozpędziły ich niby bomba.
Było to dziełem Froncka Psoty. Jakby dla uzasadnienia swego nazwiska, karlus ten przygotował sobie „Stinkbomby“ na uroczysty akt pożegnania Zycherki, by w ten, jak sądził, najwłaściwszy sposób wyrazić uczucie Górnoślązaków.
Gdy pod tchnieniem tego morowego powietrza pierzchała tłuszcza, zdawało mu się, że wszystkie Germany uciekają z tej ziemi raz na zawsze. Pękał ze śmiechu. Wtórzył mu w tem Zeflik i buńczucznie wymachiwał ręką w takt, gdy Froncek śpiewał kujawiaka:

Wygnać, Miemca, wygnać nazad w szwabskie kraje,
Niech karwacze weźmie i smrodów sie naje.“